Sztuka budowania relacji – o edukacji domowej
„Teraz jest takie powszechne przeświadczenie, którego ja sama trochę padłam ofiarą, że po szkole musi być tenis, angielski, pływanie, cokolwiek sobie wybieramy. Dzieci przyjeżdżają do domu tak ok. 19.00 i widzimy się z nimi ostatnią godzinę dnia. Moja refleksja po tych sześciu latach edukacji domowej jest taka, że chcemy mieć prawdziwe, dobre relacje. To kosztuje nas dużo czasu po prostu”. Aneta Rajner rozmawia z Idą Zajbert, byłą pracownik korporacji, a obecnie matką trojga dzieci, które uczą się w ramach edukacji domowej. Poruszają temat edukacji domowej i jej wpływu na relacje, jakie dzieci budują ze swoimi rówieśnikami i z rodzicami.
Aneta Rajner: Chciałabym się zapytać Ida, co wpłynęło na twoją i twojego męża decyzję żeby dzieci uczyły się w domu.
Ida Zajbert: Jak to najczęściej w życiu bywa zupełny przypadek. Nasz syn, który teraz ma 14 lat, był w pierwszej klasie i chciał pojechać z dziadkiem i z tatą na narty na tydzień w marcu. Okazało się to niemożliwe, bo była szkoła. I tak naprawdę to nas skłoniło do takiej głębokiej refleksji, co jest ważniejsze. Jak długo dziadek będzie z nami? Kiedy będzie możliwy jeszcze taki wyjazd? Jako rozwiązanie znaleźliśmy edukację domową na pół roku, a obecnie minęło 6 lat.
AR: Dominuje taka opinia, że dzieci, które nie uczęszczają do tradycyjnej szkoły, nie mają zbyt wielu okazji do budowania relacji z rówieśnikami. Co ty na ten temat sądzisz?
IZ: To zależy tak naprawdę. Nie ma na to jednej recepty i wszystko zależy od tego, w jaki sposób wychowujemy dzieci. Czy da im się bazę do budowania takich prawdziwych i głębokich relacji z rówieśnikami. To zależy od rodziny i od tego, czy pozwolą dzieciom rozwijać się społecznie.
AR: Powiedz jak wy jako rodzina sobie z tym radzicie, żeby właśnie te kontakty z rówieśnikami były?
IZ: Dzieci należą do grup specjalnie tworzonych w tym celu. Najczęściej są tam dzieci młodsze. Starsze spotykają się na różnych zajęciach, takich jak teatr, język chiński, muzyka. Spotykają się bardzo często, z tym, że to jest w innej formie niż w tradycyjnej szkole. Moja starsza córka należy do kółka matematycznego, chodzi do szkoły muzycznej, jest w klubie narciarskim, gdzie wyjeżdża często na wyjazdy z rówieśnikami. Do tego dochodzą patenty żeglarskie. Dzieci mają masę życia towarzyskiego i tak naprawdę jest tak, że wręcz musimy je ograniczać.
AR: Bliskie relacje w waszej rodzinie były dla ciebie ważne. Mimo że mówisz, że podjęłaś tę decyzję przypadkowo to chęć spędzenia z dzieckiem tygodnia, razem z dziadkiem i mężem, zdecydowała o twojej decyzji.
IZ: To może odpowiem trochę inaczej, w szerszym kontekście. Teraz jest takie powszechne przeświadczenie, którego ja sama trochę padłam ofiarą, że po szkole musi być tenis, angielski, pływanie, cokolwiek sobie wybieramy. Dzieci przyjeżdżają do domu tak ok. 19.00 i widzimy się z nimi ostatnią godzinę dnia. Moja refleksja po tych sześciu latach edukacji domowej jest taka, że chcemy mieć prawdziwe, dobre relacje. To kosztuje nas dużo czasu po prostu i nie można zbudować relacji, jeżeli nie poświęcimy sobie wzajemnie czasu.
AR: Ale musisz przyznać, że jesteś i tak w wyjątkowej sytuacji, bo zostawiłaś pracę, poświęciłaś się wychowaniu dzieci, twój mąż bardzo ci w tym pomaga i cię wspiera. Nie jest to forma dostępna dla każdego, wymaga zaangażowania.
IZ: Znam małżeństwa, które to robią, pracując oboje. Natomiast, jeżeli dziecko jest pierwszakiem, to nie wyobrażam sobie, żeby edukacja domowa mogła odbyć się bez udziału mamy, babci, opiekunki czy kogoś dorosłego, kto dedykuje swój czas temu właśnie.
AR: Sądzisz, że tak ważne jest budowanie relacji z dziećmi od najmłodszych lat, zanim pójdą do szkoły?
IZ: W relacje trzeba inwestować od samego początku, jeśli nie było tego, to później będą kłopoty. Póki co mamy bardzo dobre relacje z naszymi dziećmi i mam nadzieję, że nie zmieni się to w wieku nastoletnim.
Zobacz więcej: