SalveNET

Home / Przeczytaj  / Nasza orędowniczka w niebie – świadectwo Moniki

Nasza orędowniczka w niebie – świadectwo Moniki

Otrzymać najcenniejszy dar i go stracić. A potem zbudować życie na nowo. Historia Moniki jest naznaczona cierpieniem i porusza do łez, ale daje także nadzieję. Monika straciła pierwsze dziecko. Dziś chociaż wciąż towarzyszy jej tęsknota, to nauczyła się żyć ze stratą. Zaufała Bożej Opatrzności i, jak podkreśla, cała rodzina ma swoją orędowniczkę w niebie. A na ziemi jest kochającą żoną i matką trójki dzieci.

 

Kasia Supeł-Zaboklicka: Co to jest życia cud?

 

Monika: W moim przypadku to był pragnienie zostania mamą. To było wzruszenie na widok biegających małych dzieci. Kiedy już poczułam ten instynkt macierzyński, cud udało mi się przytulić w 2017 roku po raz pierwszy. To marzenie nie spełniło się od razu, więc tak kolorowo nic się nie zaczęło.

 

Kasia Supeł-Zaboklicka: A same początki, jakie są? Jak długo ty i twój mąż staraliście się o dziecko?

 

Monika: Staraliśmy się kilka lat, kiedy poczuliśmy taką właśnie wzajemną potrzebę i mieliśmy pewność, że chcemy po prostu. Te starania się rozpoczęły, natomiast po roku załączył nam się taki budzik. Zaczęliśmy trochę o tym czytać, pytać też lekarzy, czy na pewno wszystko jest OK. Rozpoczęliśmy leczenie naprotechnologią. Było to trudne wyzwanie.

 

Kasia Supeł-Zaboklicka: Dlaczego?

 

Monika: Dlatego, że prysło staranie się o dziecko z takiej perspektywy miłości. Bardzo dużo o tym myślałam, tylko o tym mówiłam i wszystko inne zeszło na dalszy plan. Liczyło się tylko dziecko i ono stało się takim centrum naszego życia. Te starania były dobre, zdrowe odżywianie, nasze zmiany i leczenie, natomiast włączyła się też presja i ta presja nie była łatwa do pokonania. Ale nastąpił ten dzień, kiedy zobaczyliśmy te dwie kreski, kiedy się bardzo ucieszyliśmy.

 

Kasia Supeł-Zaboklicka: I co wtedy?

 

Monika: Tak mi biło serce. Taka byłam szczęśliwa. Pamiętam, że kupiliśmy takie małe buciki i tak chcieliśmy powiedzieć dziadkom właśnie o tej radosnej nowinie. Natomiast niedługo cieszyliśmy się tym szczęściem. I to doświadczenie jest jeszcze w sercu. Jeszcze we mnie pracuje.

 

Kasia Supeł-Zaboklicka: Myślisz, że długo jeszcze tak będzie pracowało? Może będzie ci towarzyszyć do końca życia?

 

Monika: Będzie, ponieważ nasze dziecko straciliśmy. Co prawda siedem lat temu. Natomiast dostrzegłam, że od tamtej pory, kiedy jestem na jakimkolwiek pogrzebie, czy to osoby mi bliskiej, czy po prostu znajomej, która już miała sędziwy wiek, naprawdę godne życie i odeszła do Pana Boga, to ja się tak rozczulam, bo widzę tę białą trumnę mojej córki, to we mnie zostało. Widziałam wzrok swojej rodziny, swoich przyjaciół, właśnie na tych pogrzebach po latach i widziałam, że są zdziwieni, co się ze mną dzieje, a ja po prostu nie mogłam się uspokoić. Czuję, że to we mnie właśnie zostało, ale nie tylko to. Mam wrażenie, że dużo dobra też się dzieje, dobra w postaci nowego życia. Od tamtej pory, czyli od siedmiu lat, jeśli tylko uda mi się odmówić różaniec danego dnia, to odmawiam go też w intencji rodzin, które starają się o dziecko. O łaskę tego daru, ale też za rodziny, które straciły dzieci i sobie z tym nie radzą. Znam takie trzy rodziny, którym się to udało, że zostali w końcu rodzicami. Ja sobie nie przypisuję absolutnie stuprocentowej za to zasługi, ale czuję, że spełniam to, co mogę, tyle od siebie mogę dać po tym wszystkim.

 

Kasia Supeł-Zaboklicka: Jeśli pozwolisz, powrócę do tego momentu, kiedy musieliście pożegnać swoje dziecko. Czy mogliście je przytulić? Czy to był tak wczesny etap ciąży, że nie mogliście dziecka wziąć w ramiona?

 

Monika: Nie mogliśmy przytulić naszego dziecka, ponieważ to był trzeci miesiąc ciąży. W naszym przypadku to było poronienie zatrzymane i to był na tyle trudny proces medycznie, że musiałam położyć się do szpitala. Dla kobiety najbezpieczniej jest, jeśli ten proces obejdzie salę operacyjną, więc dostaje się medykamenty, żeby wywołać to samoistnie. Natomiast to, co zostaje w głowie po tym, mogę to nazwać nawet traumą nie do opisania. Bo, jeśli chce je pochować, to muszę mieć kogo pochować. Ja na to czekam. Ja mam skurcze, ja nie wiem, co się dzieje z moim organizmem. Ten moment szpitala był naprawdę trudny. Okazało się, że jednak to się nie uda i odbędzie się operacja. I poczułam takie ów. Bo ja się bałam zobaczyć to dziecko na tym etapie jego rozwoju. Porównując to do sytuacji, która jest w siódmym, ósmym miesiącu życia, to jest dziecko, które naprawdę ma wszystkie narządy, organy, a ja się bałam tego widoku i to był niesamowity lęk. Natomiast to, jaki był personel, to było niesamowite.

 

Zobacz więcej: