Bóg przychodzi, kiedy Go zapraszasz – świadectwo Beaty
Wszystko wydawało się nie mieć sensu. Trudne przeżycia w rodzinie, życie w grzechu, myśli samobójcze. Życie nie oszczędzało Beacie trudnych doświadczeń. Ale Bóg leczy rany. Pojawia się, kiedy się nie spodziewamy, kiedy ostatnia szansa po ludzku jest już stracona. Beata zaufała miłości Jezusa i zaprosiła Go do swojego domu. Dziś czuje się kochana i szczęśliwa. Uśmiechem i wiarą stara się zarażać innych.
Katarzyna Supeł-Zaboklicka: Jak być odnalezioną?
Beata: To trudne. Trzeba dać się odnaleźć. Myślę, że to jest też taka decyzja, którą podejmujemy w swoim życiu, że pozwalamy się odnaleźć i pytanie, komu pozwalamy się odnaleźć? A ja czuję się odnaleziona od jakiegoś czasu. Odnalazł mnie Bóg i nieustannie odnajduje mnie każdego dnia. To też jest decyzja, że pozwalam się odnaleźć, że nie chcę się już przed Nim chować, że chcę być blisko. To nie jest tak, że tego Pana Boga nie było w moim życiu. On był zawsze od najmłodszych lat, ale to moje życie wyglądało różnie. Raz się dawałam odnaleźć, byłam bliżej raz, byłam dalej, raz chodziłam na pielgrzymki, doświadczałam bycia w grupie, raz szłam swoją drogą i wtedy Pana Boga nie było. Tak naprawdę pięć lat temu moje życie się zawaliło, kiedy zdecydowałam się na życie w grzechu. Powiedziałam panu Bogu „Nie, teraz to ja po swojemu, ja Cię bardzo kocham, ale Ty na mnie poczekaj, bo Ty mnie kochasz”, zdecydowałam się na życie takie po ludzku w grzechu, w związku niesakramentalnym. Chciałam być po prostu kochana i nie wiedziałam, że tak naprawdę bycie kochaną polega na tym, że tylko Bóg tę potrzebę potrafi we mnie zaspokoić.
Katarzyna Supeł-Zaboklicka: Ale czy przez ten czas pogubienia się nie miałaś takiego poczucia, że są takie momenty dobre, bardzo przyjemne, że dobrze ci jest w takim życiu, jakie wiedziesz sobie?
Beata: Zdecydowanie. Wszystko sobie potrafiłam wytłumaczyć, tylko jakby znałam Boga, więc to nie jest tak, że nie znałam zasad, które Bóg nam daje. Że nie znałam przykazań, bo znałam je wszystkie. Wiedziałam, że coś jest dobre, coś jest złe, coś jest moralne, a coś nie. Natomiast osiadłam w tym grzechu, wytłumaczyłam sobie zło, które czynię dobrem, bo wydawało mi się, że Bóg i tak mnie kocha. Nie patrzyłam wtedy na to jako na grzech, po prostu dawałam sobie prawo do bycia kochaną w inny sposób. Tak po ludzku. I pewnie, gdyby nie interwencja Boga, tak bym sobie żyła w tym całym wygodnym, grzesznym życiu. Była natomiast taka sytuacja, że 5 listopada 2017 roku rozstałam się z mężczyzną, którego darzyłam uczuciem i z którym sobie wyobrażałam swoją przyszłość, na którym zbudowałam swój świat. Wtedy moje życie runęło. Takie ludzkie pragnienie bycia kochanym, bycia akceptowanym zostało mocno zachwiane. Pamiętam też, że Bóg mnie do tego wydarzenia przygotowywał, czyli już wcześniej stawiał na mojej drodze ludzi wiary, którzy mi o Bogu opowiadali, którzy mnie ewangelizowali. Miałam w pracy koleżankę, która opowiadała mi o tym, jak dobry jest Bóg, jak wiele rzeczy czyni, jak uzdrawia, jak błogosławi, jak można być blisko Niego i być kochanym. To mnie bardzo intrygowało w pracy, ale poza pracą miałam swoje życie i to mi się wydawało wygodne. Kiedy usłyszałam informację „Już nie chce z tobą dalej być, decyduję inaczej, musisz zniknąć z mojego życia, nie dzwoń nie pisz”, wtedy wracałam i miałam w głowie dwie myśli. Mogę pojechać do Skierniewic, bo wiedziałam, że tego dnia jest uwielbienie i modlitwa w kościele. Druga myśl była, żeby uderzyć samochodem w drzewo, żeby przestać żyć, ale wiedziałam, że to nie jest Boże. Natomiast była taka myśl, żeby sobie to życie odebrać, że bez sensu jest życie, bo znowu jestem odrzucona. Znowu Jestem nieakceptowana. Znowu Jestem niechciana. Powielało się pewnie doświadczenie też z mojego dzieciństwa.
Zobacz więcej: