Otwórz oczy, czyli poradnik jak pozostać człowiekiem w dżungli miejskiej
Karolina Radomska
Nic tak nie działa na wenę do pisania, jak tragedia.
Możemy śmiało zapytać muzyków różnych pokoleń o ich główne inspiracje podczas pisania największych hitów i oczekiwać odpowiedzi, że to właśnie cierpienie było motorem napędowym owych tekstów. I wiem, że nie jestem osamotniona w takich wnioskach. Tak więc dziś zapraszam na poradnik od innej strony. Na kilka słów o cierpieniu, rozczarowaniu i o tym, jak ma się do tego wszystkiego Jezus i człowieczeństwo.
W ubiegłym tygodniu spadłam z pierwszego piętra, zjechałam na moich piszczelach, niczym na sankach po betonowych schodach. Rozmawiałam przez telefon z moją mamą. Gdy leciałam myślałam tylko o jednym, o tym, że ona słyszy każdy stopień. Że odczuwa ból razem ze mną, że się martwi. Myślałam tylko o niej. Gdy już znalazłam się na dole, moja druga myśl brzmiała: „No nie, złamałam obie nogi dzień przed ważnym egzaminem”. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Gdzie iść, jeśli w ogóle próbować wstać.
NIKT z przechodzących i stojących tam ludzi mi nie pomógł. Nie podbiegł. Nie był człowiekiem.
„Człowieków” spotkałam dopiero po przejechaniu, na dość mocnej adrenalinie i ze łzami w oczach CZTERECH stacji metra i po odwiedzeniu dwóch sklepów – w kościele. Minęło mnie mnóstwo ludzi. Ja? Zniszczone spodnie, zakurzona kurtka, zepsute buty na obcasie, zapłakana twarz i płacz, nie ten niemy, żywy szloch. I strach, że nie dam rady, że nie dotrę do kościoła, a w połowie mojej drogi wiedziałam, że tylko tam otrzymam pomoc, a nie krzywy wzrok.
Gdy dojechałam do kościoła, spotkałam Kościół, Jezusa, drugiego człowieka. Spotkałam troskę, serdeczność, odwiezienie do mieszkania. Czym się różniły osobniki, które widziały mnie przez całą drogę od tych, które spotkały mnie w kościele?
Sercem.
Obecnie brakuje nam serca. Spojrzenia na drugiego, odstawienia własnego ego, przekonań. Brakuje nam często empatii i dostrzeżenia Jezusa w drugim człowieku. Zdjęcia ze swoich barków tego pośpiechu i nadmiaru pracy. To my sobie narzucamy to zabójcze tempo i to my potem płaczemy, że nasze relacje nie są takie, jakie być powinny.
Chwała Panu za anioły na mojej drodze, za ludzi dobrego serca, za skarby, które codziennie mnie pytają, jak się czuję i czy czegoś mi nie potrzeba. W tym roku z nart nici, a bardzo chciałam w końcu nauczyć się na nich jeździć, ale w zamian za to dostałam inną lekcję, chyba jeszcze cenniejszą, lekcję człowieczeństwa i wrażliwości.
Chcę być dla innych człowiekiem, dostrzegać to co fajne, cieszyć się z sukcesów bliskich, ale również nie być ślepą na zło, które również się dzieje. Nie chcę być pozbawiona uczuć i emocji. Tak, to kosztuje smutek, łzy, ale wypłaca się w radości i euforii. W Miłości. To zawody, upadki, ale również wzloty.
Medal życia ma obie strony i nie udawajmy, że jest inaczej, że zawsze jest dobrze, albo zawsze jest źle. Życie to nie teatr, to nie film. To moment. Tylko od nas zależy, czy go zmarnujemy na fałsz, obłudę, na oszukiwanie samego siebie, bo nawet nie innych. Omijając cierpienie innych udajemy, że nie istnieje, a to nie prawda. To ułuda.
Jedyna pełnia jest w Jezusie Chrystusie, w Jego nauce, w Piśmie Świętym! Tylko w Nim odnajdziesz wolność, tylko z Nim będziesz miał odwagę być człowiekiem i zauważać swojego brata! Tylko w Nim jest szczęście i prawda.
Cała historia skończyła się dobrze, otrzymałam pomoc, mam poobijane kości i pozdzierane kolana, ale niczego sobie nie złamałam. Dowiedziałam się, jak łatwo jest być ślepym, mimo dobrego wzroku oraz tego, że musimy, ja również, nauczyć się widzieć, a nie tylko patrzeć.
Na koniec chciałabym jeszcze zaapelować o to, byśmy nie używali komórek chodząc po mieście, skupili się na tym cudownym świecie, jaki jest nam dany, na naszych nogach, krokach, oraz na współtowarzyszach naszej wędrówki.