Dominikańska sekta religijna. T. Terlikowski
Marcin Bąk razem ze swoim gościem, publicystą Tomaszem P. Terlikowskim rozmawiają o przyczynach i skutkach sekciarskiej działalności dominikanina, Pawła M. Publicysta zwraca uwagę, że ruch charyzmatyczny jest w sposób szczególny narażony na nadużycia. Nie można w imię obrony dobrego imienia Kościoła, rezygnować z walki o prawdę.
Nie tylko sekta Pawła M.
„We Wrocławiu, a jeszcze wcześniej w Poznaniu, za sprawą Pawła M., mieliśmy do czynienia z realną dominikańską sektą religijną – rozpoczął Tomasz P. Terlikowski. – powiedziałbym nawet mocniej. Z rozmaitych rozmów, które odbywałem osobiście także z dominikanami, wynika, że takich struktur wewnątrz Kościoła, które mogą być określane mianem sekty, które wypełniają definicję ruchu sekciarskiego, jest więcej. To znaczy gdzieniegdzie, pod przykryciem można powiedzieć, pod autorytetem Kościoła katolickiego, działają ludzie, czasami są to duchowni, a czasami są to świeccy, które z kościelnością i katolickością, nawet jeśli posługują się myśleniem katolickim, tak naprawdę nie mają wiele wspólnego. W istocie bowiem naruszają godność, naruszają wolność, naruszają naturalne rozumienie tego, czym jest Kościół katolicki”.
Ruch charyzmatyczny w sposób szczególnie narażony na sekciarstwo
„Pierwsza tego typu struktura powstała u o. Thomasa Philippe’a na długo przed Soborem Watykańskim II w latach 30, kiedy on powołując się na rzekome objawienia maryjne, zaczął namawiać do dziwnych zachowań seksualnych i tworzyć grupę ludzi, którzy mieli zostać wprowadzeni na wyższy poziom mistyczny. Ja sam miałem do czynienia z grupą, której nie podam nazwy, której lider, bardziej tradycjonalista niż charyzmatyk, stworzył grupę o znamionach sekty. Oczywiście, ruch charyzmatyczny, poza pewną szansą rozwoju, niesie w sobie szczególne zagrożenie. Dlaczego? Jest w nim bowiem duży ładunek emocjonalności, która jest mało kontrolowana. Wiąże się też z silnym indywidualnym przeżyciem. Trudno jest skontrolować coś, co się dzieje i co ma znamiona przeżycia religijnego, czy pochodzi od Ducha Świętego czy od szatana. Oczywiście, w Kościele podstawową umiejętnością jest rozpoznawanie duchów. Tam jednak, gdzie mamy do czynienia z silnymi przeżyciami religijnymi, jak w ruchu charyzmatycznym, jest trudno o kontrolę. Stąd takie a nie inne skutki. W historii odnajdujemy zresztą wiele podobnych historii. Kiedy powstały zacne dwa zakony żebracze, to wokół niż, czy na ich obrzeżach też działy się rzeczy dziwaczne”.
Sposób działania sekty
„Powstaje pytanie, jak to możliwe, że Paweł M. tak długo funkcjonował. Trzeba najpierw powiedzieć, że na zewnątrz zakonnik ten nie głosił herezji. Był kaznodzieją charyzmatycznym, ludzie go uwielbiali. Złe rzeczy działy się w kręgu wewnętrznym. Niestety, wykorzystywano tutaj spowiedź, aby odpowiednie osoby rekrutować. Pamiętajmy też, że spowiedzi przeprowadzane przez Pawła M. miały niewiele wspólnego z normalną spowiedzią. Dana osoba odbywała je bowiem nawet raz w tygodniu, a trwały 6-7 godzin. Nie miało to nic wspólnego z wyznaniem grzechów. Było natomiast bardzo szczegółowym wydobywaniem informacji, które później były wykorzystywane. Osoby w ten sposób starannie wybrane, były wprowadzane w bardzo intensywny sposób życia religijnego. Przez kilka miesięcy wybrane osoby spały tylko po dwie godziny, intensywnie się modląc w charyzmatycznym duchu. Przestawały przez to funkcjonować normalnie. Na zewnątrz jednak widać było dynamicznie widać duszpasterstwo akademickie, np. pomagające ludziom podczas powodzi we Wrocławiu”.
Pytanie o zaniedbania przełożonych
„Powstaje jednak pytanie, jak to możliwe, że przełożeni nie zauważyli, że w klasztorze odbywają się modlitwy do 3,4 nad ranem, że mieszkają w nim kobiety? To jest efekt sytuacji wewnętrznej, która dotyczyła tego klasztoru. Jest to też efekt pewnego naszego podejścia w Polsce, że jeśli są sukcesy duszpasterskie, to przymyka się oko na różne dziwactwa. W końcu jest to taka niechęć załatwiania spraw, zanim się rozleją. Przełożeni wiedzą, że coś się dzieje, ale postanawiają nie reagować, bo przecież nie jest jeszcze aż tak źle. Przez długi czas nie zauważano patologii w dominikańskim zakonie, a potem postanowiono sprawę załatwić wewnętrznie. Gdyby nie jedna osoba, która została wyrzucona z tej wspólnoty, która zaczęła alarmować innego dominikanina, to ta sekta mogłaby istnieć jeszcze wiele lat i osób skrzywdzonych mogło by być znacznie więcej”.
Zobacz więcej: