SalveNET

Home / Przeczytaj  / Pan Bóg zawrócił moją historię życia – świadectwo Renaty

Pan Bóg zawrócił moją historię życia – świadectwo Renaty

Lęk to zły doradca. Niektórym potrafi zniszczyć całe życie. Tak było w przypadku Renaty. Na szczęście nie do końca. W jej historii pojawia się Pan Bóg, który odmienia wszystko. Renata doświadczyła wielu znaków, ale dopiero Jego Słowo zaczęło działać prawdziwe cuda. To niesamowita opowieść o wierze, nadziei i miłości.

 

Kasia Supeł-Zaboklicka: To dzisiejsze spotkanie porównam do takiej meblościanki. No dobrze, niech to będzie regał z książkami: książki poupychane do granic możliwości, wyciągamy jedną i właściwie na głowę sypie nam się cała reszta. Trochę tak jest z Renatą.

 

Renata: Dokładnie tak. To piękne porównanie. Czego bym nie dotknęła, to myślę, że wyjdą nam kolejne historie, kolejne sytuacje, kolejne nawrócenia. Takie mam poczucie, że w moim życiu, od kiedy rzeczywiście zaczął działać Pan Bóg, a z mojej strony tak bardzo świadomie na to reagowałam, to moje życie nabrało kolorów, nabrało piękna. Chociaż zawsze było takie napakowane, jak sięgam pamięcią, ale fobią. Moja babcia zmarła mając 39 lat. Mama zmarła mając 39 lat. Więc ta perspektywa, że tego życia naprawdę niewiele mi zostało, mnie przerażała. Podobnie testament, który zostawiła mi mama, że nieważne, ile się żyje, ważne jak się żyje. To powodowało, że chciałam przeżyć to życie jak najintensywniej. Ciągle szukałam, czegoś ciągle próbowałam, ciągle nie mogąc się odnaleźć, ciągle było mi za mało, ciągle czegoś więcej pragnęłam, a jednocześnie żyłam ze swoimi ograniczeniami i lękiem, lękiem przed sukcesem, lękiem przed porażką z bardzo niskim poczuciem wartości. Żyłam także z takim zmaganiem się dnia codziennego i też z ograniczeniami czysto fizycznymi. Tak rodzina, dzieci, ten brak mamy, który bardzo doskwierał, to na pewno warunkuje nasze wybory. Ja w klasie maturalnej, po śmierci mamy, kiedy cała klasa szła na studniówkę, stałam przy trumnie. Następnego dnia zamiast być na poprawinach cała klasa przyszła na pogrzeb. To stygmatyzuje nasze życie. Moje na pewno stygmatyzowało, bo ja się obraziłam na Pana Boga. Obraziłam się na medycynę. Może Pan Bóg dawał znaki, bo w klasie biologiczno-chemicznej miałam średnią 5.0, więc jak tu nie iść na medycynę? Ja twierdziłam, że nigdy z medycyną nie chcę mieć nic wspólnego, bo nie pomogła mamie. Ta choroba była bardzo krótka, bardzo szybka od diagnozy do śmierci nie minął rok. W związku z tym to tempo było zastraszające, mimo że miałam w rodzinie osoby, które mówiły, wręcz próbowały we mnie wzbudzić taką odpowiedzialność, że jeśli zostaniesz lekarzem, to może będziesz umiała bardziej pomóc takim osobom jak mama. To nie pomogło. Mama odeszła. I trzeba było podjąć decyzję, co dalej, chociaż już właściwie w czasie choroby podjęłam tę decyzję, że będą to studia techniczne, konkretne, takie męskie, no bo przecież miałam być w życiu dzielna. To były ostatnie słowa mamy, które do mnie wypowiedziała: „Bądź dzielna”. Tak i potem całe to życie chyba z zewnątrz wyglądało też trochę jak walka. Cały czas musiałam udowadniać światu, sobie, że dam radę, że jestem silna. Oczywiście przekuwało się to w sukcesy. Tak przekuwało się to i w efekty zawodowe. Kiedy usłyszałam, że nie będę dyrektorem przed trzydziestką, bo ktoś powiedział, że w tej firmie jeszcze tak nie było, to stwierdziłam, że właśnie udowodnię, że tak, że będę, no i byłam. Myślę, że cały czas odbywało się to kosztem lęku, strachu, że to było przykrywane złością, agresją, niezgodą, jak tylko waliły się jakieś misternie ułożone plany. Przejawiało się to ogromnym, nie wiem, krytykanctwem, ciągłym niezadowoleniem, choć zewnętrznie wydawało się, że jestem duszą towarzystwa.

 

 

Zobacz więcej: